Część 1 | Część 2

Do Maroka po meteoryty (cz. 2)  « (galeria)

marzec 2014

Część 2   (« część 1)

Do Maroka po meteoryty

Przydrożny sklep z minerałami i skamieniałościami. Zapowiedź meteorytów! (więcej » galeria)

Maroko to nie tylko El Dorado dla kolekcjonerów meteorytów. Przede wszystkim jest to raj dla kolekcjonerów minerałów i skamieniałości. Góry Atlasu to Mekka geologów i paleontologów. Poszukiwania minerałów i skamieniałości, ich wydobycie i handel nimi to znacząca gałąź gospodarki Maroka. Całe wsie, dzielnice w miastach zajmują się tymi skarbami ziemi. Przemierzając w drugim tygodniu górzyste tereny Maroka co rusz napotykaliśmy reklamy sklepów, przydrożne kramy, a nawet wystawne centra handlowe zapełnione tymi cudeńkami. Wielokrotnie zaglądaliśmy do nich w poszukiwaniu meteorytów. Niemal zawsze, gdzieś na półkach można było znaleźć jakieś chondryty lub coś o czym uprzejmi sprzedawcy przekonywali, że meteorytem jest. W sklepach nastawionych na turystów lub kolekcjonerów minerałów wiedza sprzedawców na temat meteorytów nie odbiegała zasadniczo od tej jaką mieli o nich pasterze na pustyniach.

Do Maroka po meteoryty

Typowy sklep ze skamieniałościami w jednej z bocznych uliczek (więcej » galeria)

  Owszem odwiedzaliśmy handlarzy minerałów, których polecali nam dealerzy meteorytów, bo u tych poleconych można było znaleźć sporo fajnych i rzadkich okazów. Tylko tu znowu okazywało się, że sprzedawać minerały i skamieniałości, a bycie zawodowym dealerem to dwa światy. Bywało, że narajeni handlarze skamieniałościami i minerałami mieli okazy meteorytów przyprawiające o zawrót głowy. Ale wyglądało, że ten zawrót głowy dotyczył też ich samych. Mieli towar o którym prawdopodobnie mało wiedzieli, a zapewne słyszeli o jego kosmicznych cenach. I takich też cen żądali za swoje okazy! Ponieważ meteoryty to był tylko dodatek do ich oferty, nie mieli silnego parcia na ich sprzedaż, a zapewne również obawa, by nie oddać ich „za bezcen”, wykluczała jakiekolwiek negocjacje i kompromis. Kończyło się to tylko na ochach i achach nad częstokroć wyjątkowymi okazami oraz pewną irytacją. Jednym słowem najlepiej robić interesy z zawodowcami w danej dziedzinie, więc najmilej wspominam zakupy u prawdziwych dealerów.

  Jest jeszcze jeden aspekt, który odróżniał prawdziwego dealera meteorytów od większości innych handlarzy minerałami i skamieniałościami. Większość dealerów z którymi się spotkaliśmy to inna półka niezależności. Nie rozpisując się za bardzo o współczesnych relacjach pomiędzy mieszkańcami Afryki Północnej (potencjalni imigranci?!), a Europejczykami. Większość mieszkańców Maroka może tylko marzyć o podróży do Europy czy też USA. I nie chodzi tylko o koszt takiego wyjazdu, ale o niemożliwość otrzymania wiz. Trzeba sobie uświadamiać, że możliwość przyjazdu do Europy na targi w Ensisheim, we Frankfurcie lub w St. Marie-Aux-Mines, a już do Tucson w USA, to luksus dostępny nielicznym! Tacy dealerzy-szczęściarze znają wartość swojego towaru i reguły biznesu obowiązujące w świecie zachodnim. To też ma znaczenie przy robieniu z nimi dealów.

Kupowanie

Do Maroka po meteoryty

Jarkko kupuje trylobity na prezenty (więcej » galeria)

Dosyć szybko dotarło do nas, że musimy opracować jakiś sposób wymiany naszych opinii między sobą podczas oglądania i kupowania okazów. Gdy przyszło do wyboru i targowania się o okazy byliśmy w gorszym położeniu od sprzedawców. Oni mogli komentować, i tak czynili, nasze miny, zachwyty i opinie, gdyż rozmawiali między sobą po arabsku. Ja z Tomkiem też byliśmy w dobrej sytuacji, gdyż rozmawialiśmy po polsku – nie było ryzyka, że nas ktoś zrozumie. Kłopot był z Jarkko i Tuomasem. Oni między sobą rozmawiali, owszem w języku chyba jeszcze gorszym niż polski, po fińsku, ale gdy zaszła konieczność konsultacji z Tomkiem, musieli przejść na angielski. I tu pojawiał się problem. Uprzejmości, uprzejmościami, ale jak to w handlu, trzeba dojść do porozumienia pomiędzy kupującymi i sprzedającymi, nie ujawniając całkowicie swoich preferencji i stopnia determinacji. Więc szybko Tomek i Jarkko opracowali stosowny system gestów i specyficznych haseł, które nie zdradzały przed podsłuchującymi Marokańczykami, co myśli Tomek o danym okazie i na ile Jarkko jest skłonny za niego zapłacić żądaną cenę.

  Po niezbędnych i niewątpliwie bardzo miłych początkowych rozmowach i prezentacji towaru przez gospodarzy, gdy już było wiadomo co nam proponują, przychodziła pora wybierania i targowania cen. Warto zaznaczyć, że dla większości marokańskich dealerów meteorytów handel nimi nie jest ich podstawowym zajęciem, każdy z nich miał jakiś inny biznes, który zapewniał mu środki do życia. Więc my nie mieliśmy wielkiej presji na kupowanie, a bardzo często widać było, że również Marokańczykom sprawia wielką frajdę spotkanie z kolekcjonerami, których często znali tylko z internetowej korespondencji lub portali społecznościowych.

Do Maroka po meteoryty

Można by pomyśleć, że Maroko dla meteorytów, to jak Arabia Saudyjska dla ropy (więcej » galeria)

Do Maroka po meteoryty

Tomek umówionym kodem przekazuje swoją opinię o okazach (Bachikh, Asmara na Saharze Zachodniej) (więcej » galeria)

  Bez pośpiechu i pod czujnym okiem sprzedawców zaczynaliśmy wyszukiwać okazy, które warto byłoby kupić. Jak już pisałem, oferta często przyprawiała o zawrót głowy i tylko zasobność portfela nas ograniczała. Również nie należało swoimi gestami i wyborami dawać do zrozumienia, że ten czy inny okaz jest dla nas atrakcyjny. Owszem, wybiera się to co najlepsze, ale z drugiej strony wypadałoby to kupić w dobrej cenie. Więc z kamienną twarzą odkładałem to co mnie interesowało, ale równocześnie dokładałem okazy, które nie koniecznie musiałem mieć, a do tego jeszcze takie które miały mi pomóc później w zbijaniu ceny. W czym rzecz? Wiadomo, że ceny zależą od atrakcyjności okazów. Od ich typów, wielkości i stopnia zachowania. Często było tak, że ten podział był już dokonany przez dealerów. Na jednym stole leżały okazy mało atrakcyjne, zwietrzałe lub bardzo popularne – ich cena była najniższa – powiedzmy 200$/kg. Na innym stole już te ładniejsze. Na przykład duże, o ładnych kształtach i w lepszym stanie, ale nadal popularnych typów, więc trochę droższe – 300$/kg. W innym miejscu leżały wyselekcjonowane okazy, które można by śmiało postawić na półce i pokazywać znajomym, że meteoryty wyglądają tak! Ich cena była odpowiednio wyższa. Osobną grupę stanowiły chondryty, ale tych rzadszych typów – węglaki. Cena tych była już podawana w dolarach za gram. Osobno były również wyeksponowane te meteoryt, które uchodzą za cenne i bardzo pożądane przez kolekcjonerów – czyli achondryty. Tak, jak chondryty były w ilościach liczonych w dziesiątkach kilogramów, tak tu oferta była już skromniejsza (choć nie dotyczy to wszystkich dealerów, ale o tym piszę gdzie indziej), achondryty spadają rzadziej, więc było ich odpowiednio mniej. Ich cena? Większa, ale nadal dużo atrakcyjniejsza niż w ofertach europejskich i amerykańskich dealerów czy na eBayu. No i na końcu to co wywołuje u kolekcjonerów przyspieszone tętno i otwiera ich portfele szeroko – cymesy. Wszędzie, gdzie zawitaliśmy, z różnych, czasem dziwnych pudełek i  zawiniątek, wydobywali dealerzy swoje najcenniejsze skarby – „lunary” i „marsy”, przepiękne okazy chondrytów, okazy ze świeżych spadków, wyjątkowo rzadkie achondryty lub po prostu duże, bardzo duże okazy jakich nie powstydziłoby się żadne muzeum! Tu akurat dobrze na wzajemne relacje wpływał nasz szczery (!) podziw dla wielu okazów, ale nasze finansowe zasoby ograniczały nas niestety do tych ze średniej półki (stołu). Ale co z tym kupowaniem? Tu już każdy z nas działał na własną rękę i myszkował po stołach, pudełkach i koszyczkach. Gdy, często z wielkim żalem, że nie na wszystko mnie stać, już zgromadziłem moje skarby, nadchodziła chwili ważenia, wyceny i targowania. I tu warto poczynić pewną uwagę. Bo ważeniu i wycenie towarzyszył często „arab-style”. Czy jest to wpisane w kulturę czy wynika z beztroski, ale zdarzało się, że w tym momencie okazywało się, iż ceny są trochę inne od tych deklarowanych na początku. Taki chwilowy chaos. Zbyt wiele krajów arabskich odwiedziłem i miałem wiele okazji coś ustalać z arabami, by być takim rozwojem wypadków zaskoczonym. Wszystko jest dynamiczne i to na czym człowiek stoi to wie jak już jest krok dalej. Trzeba się do tego przyzwyczaić i zaakceptować. Po wycenie przychodziła kolej na targowanie. Bez targowania w krajach arabskich nie ma dealu, więc bez skrępowania należało proponować swoje ceny i co nas interesuje. Tu zaczynał działać mój plan zakupów. Rezygnując z części wybranych okazów, tych „na górkę”, których cena stanowiła tylko kilka procent wartości mojego wyboru, można było zbijać cenę o kilkadziesiąt procent. Psychologicznie to działało. Rezygnując np. z części tanich okazów, można było sporo urwać z ceny początkowej. Po wielu roszadach, to biorę to zostaje, ucieraliśmy końcową cenę, która była dla mnie do zaakceptowania, a również mam nadzieję, nie była krzywdząca dla sprzedawcy?

Do Maroka po meteoryty

Tak musi wyglądać niebo meteoryciarzy (więcej » galeria)

  W atmosferze westchnień zadowolenia przychodziło do mniej miłego płacenia. Walutą były dolary, euro i marokańskie dirhamy. I ponowny chaos z przeliczaniem, gdyż nie zawsze Marokańczycy orientowali się w kursach. Ale miało to swój urok, gdyż dobicie targu jest zawsze miłą chwilą dla obu stron. Po spakowaniu nabytków kontynuowaliśmy celebrowanie meteorytów. Ponownie piliśmy mocną, miętową herbatę, zajadaliśmy wyjątkowo słodkie arabskie słodycze i ciasta.

Do Maroka po meteoryty

Podano do stołu (Bachikh i jego brat, Asmara na Saharze Zachodniej) (więcej » galeria)

  Wieczorem w hotelu już między sobą chwaliliśmy się i ocenialiśmy swoje zakupy. Wówczas na spokojnie można było ocenić sensowność wydatków i zaplanować strategię na czas następnej wizyty. Ponieważ nikt z nas nie dysponował nieograniczonymi środkami, zawsze był dylemat, czy warto było wydać już teraz większość pieniędzy na zakupy, czy też czekać z inwestowaniem na wizytę u następnego dealera? Bo nigdy nie wiadomo co nam zaproponują kolejni sprzedawcy. Całe szczęście plan był taki, że podróżowaliśmy „od południa”. To znaczy nasz szlak zakupów prowadził od dealerów z pierwszej linii zaopatrzenia światka meteorytowego do dealerów, którzy handlowali już tylko bardziej wyselekcjonowanym towarem. Ci z południa i Sahary Zachodniej są najczęściej bezpośrednimi odbiorcami znalezisk z pustyń. W ich ofercie jest sporo materiału słabej jakości i popularnych typów. Ci „na północy” to już pośrednicy materiału wyselekcjonowanego, drogiego i skierowanego do innych, bogatszych nabywców. Choć to nie reguła bo u każdego z nich widzieliśmy okazy które wywoływały szybsze bicie serca i żądzę posiadania.

Dealerzy

Do Maroka po meteoryty

Targowanie cen i przeliczanie kursów (Mohamed Aid, Ouarzazate) (więcej » galeria)

Do Maroka po meteoryty

Materiał już posortowany i wyeksponowany (Rachid Chaoui, Zagora) (więcej » galeria)

Plan naszego wyjazdu poza poszukiwaniem meteorytów na pustyni, zakładał przede wszystkim objazd po tamtejszych dealerach meteorytów. Na wyjazd każdy z nas przygotował sobie pewne kwoty dolarów i euro, które były przeznaczone na zakupy. Nie jechaliśmy w ciemno. Tomek znał wszystkich przewidzianych w trasie dealerów. Od wielu lat prowadzi intensywny handel z nimi, kupuje od nich wiele okazów, w większości z założeniem odsprzedania ich na rynku europejskim i amerykańskim. Oczywiście cały deal jest też tak pomyślany, by poza zarobkiem pozostały mu w kolekcji jakieś fajne meteoryty. To w uproszczeniu cała idea, bo jak zwykle diabeł tkwi w szczegółach. Poza znajomościami na które trzeba zapracować, trzeba wyłożyć czasami spore pieniądze, nieraz ryzykując. Bo nie każdy ma na tyle odwagi by wysłać do arabskiego kraju sporą sumę dolarów za kamienie. Ale jak zwykle w takich okolicznościach, podstawa to zaufanie. Wiadomo przecież było, że mamy przy sobie sporo gotówki, a miejsca i okoliczności w których przyszło nam oglądać i kupować meteoryty nie zawsze wyglądały bezpieczne.

Do Maroka po meteoryty

Meteoryty są wszędzie (Rissani) (więcej » galeria)

  Kiedy już przyszło nam rozstać się z pustynią i zamieniliśmy w Agadirze samochód na zwykłe Kangoo (nasi fińscy przyjaciele poruszali się mniej obciachowym białym Loganem), ruszyliśmy z Agadiru na wschód do Erfoud. Kolejne dni naszego wyjazdu miały podobny do siebie schemat. Wieczorem lub rano Tomek telefonował do kolejnego znajomego dealera i umawialiśmy się z reguły na spotkanie na głównej ulicy i dalej na kolejny telefon. Po dotarciu do miasta wyszukiwaliśmy jakiś charakterystyczny obiekt – często hotel i pod nim czekaliśmy na umówionego sprzedawcę. Nie miało sensu umawianie się, tak jak to się czyni np. w Polsce, że spotkamy się w konkretnym punkcie lub pod zadanym adresem. Pewnie większość ulic w Maroku na swoje nazwy, ale dla nas brzmiały one i tak obco lub nie do wymówienia. Próbowaliśmy kilka razy zapytać o jakąś ulicę lub nazwę, ale widać było, że wymawiane przez nas nazwy, albo nic nie mówią tubylcom, albo, co jest bardziej prawdopodobne, brakowało w naszej wymowie tego charakterystycznego gardłowego zaśpiewu, więc i tak nas nie rozumiano. Również pokazywanie na mapie punktów o które pytaliśmy nie miało sensu. Na nich figurowały nazwy w transkrypcji na litery łacińskie, które dla większości tubylców były „krzaczkami”. Taka patowa sytuacji, my wymawiamy arabskie nazwy odczytane z europejskich map, oni słyszą jakieś dziwne dźwięki i mają je skojarzyć z równie dziwnymi napisami. Skazani byliśmy zatem na kontakt telefoniczny i nadzieję, że nas znajdą. Ale z tym nie było nigdy problemu, bo ulica główna jest zawsze jedna, nie za długa i białasków łatwo na niej wypatrzyć.

  Po bardzo serdecznych powitaniach, gdyż większość sprzedawców to internetowi znajomi Tomka, a tu taka okazja spotkać się na żywo. Padało hasło to jedźcie za mną i do wozów. Najczęściej były to już godziny mocno popołudniowe, więc na ulicę wracał charakterystyczny harmider i trzeba było sporo determinacji kierowcy by podążać za samochodem pilotem.

Aziz

Do Maroka po meteoryty

Aziz Habbibi i jego królestwo (więcej » galeria)

Organizując wyjazd do Maroka po meteoryty, nie można pominąć w planach wizyty u jednego z największych tamtejszych dealerów Aziza Habibi. Większość liczących się marokańskich dealerów nie zajmuje się tylko meteorytami, lecz każdy z nich ma jakiś biznes i on stanowi jego główne źródło dochodu. Aziz ma na przedmieściach Erfoud hotel. Właściwie kompleks w stylu marokańskiego resortu. Reprezentacyjny budynek z recepcją, restauracjami, barem i biurami. Kilka osobnych budynków z pokojami gościnnymi oraz nieodzowny basen. Tomek jest w takich relacjach z Azizem, że mogliśmy skorzystać z jego gościny za darmo w pakiecie z all inclusive. Oczywiście korzystaliśmy w pełni i za jego akceptacją, była to nasza baza na wypady po okolicznych dealerach.

  Przy pewnej pozycji na rynku mierzonej ilością i wartością transakcji, znajomościami z największymi dealerami i kolekcjonerami świata zachodniego, może sobie Aziz pozwolić na gościnność bez zobowiązań. Oczywiście byliśmy zainteresowani kupnem okazów z jego oferty, ale widać było, że samo prezentowanie swoich skarbów sprawiało Azizowi wielką frajdę i nie miało na celu tylko dobicia targu. A miał czym się pochwalić! W swoim biurze-magazynku w głównym budynku kompleksu przechowywał istne skarby. Oczywiście było to wszystko w arab-style. Zakurzone półki z okazami, walające się wszędzie sporej wielkości często wyjątkowe meteoryty, zabytkowa szafa pancerna w której niekoniecznie znajdowały się najcenniejsze okazy. Prezentując nam swoje zbiory często wyciągał z niej okazy, które z racji swej wartości, powinny raczej leżeć na półkach obok, gdzie dla odmiany leżały meteoryty, które każdy z nas zamknął by w tej szafie, a nie pozwolił im walać się po kątach. Widać było też pewną beztroskę Aziza w traktowaniu swoich okazów. Bywało, że chcąc nam coś pokazać sam nie za bardzo wiedział, gdzie szukać. Zawartość masy nieopisanych różnych pudełek i zawiniątek dla niego samego czasami stanowiło zagadkę, często szukając czegoś sam natrafiał na coś innego co stawało się w zamian obiektem zainteresowania. W tym w sumie urokliwym i niegroźnym chaosie dane nam było oglądać okazy ze świeżych spadków, węglaki wszelkiej maści, olbrzymie piękne chondryty zwyczajne, mezosyderyty i HEDy. Mając spory zapas gotówki w kilka minut można byłoby stworzyć kolekcję, jaką wielu nawet zasobnych kolekcjonerów tworzy latami.

Do Maroka po meteoryty

Tomek i Aziz podziwiają olbrzymi okaz mezosyderytu (więcej » galeria)

Do Maroka po meteoryty

Wyjęty ze skarpety Tissint Aziza Habibi (więcej » galeria)

  Nie sposób opowiedzieć co tam było. Miłośnicy meteorytów, bywalcy giełd w Ensisheim, Tucson, Monachium, St. Marie wiedzą co znajduje się tam na i pod stołami sprzedawców z Maroka. Wymienianie typów, numerów NWA czy nazw spadków byłoby jak cytowanie MetBulla. Meteoryty to nie zapis w katalogu, ale realny kamień trzymany w ręku. Jego kolor, waga, tekstura i struktura i okoliczności z nim obcowania, to jest clou kolekcjonowania meteorytów!

  Nie mogę się jednak powstrzymać i muszę opisać jeden meteoryt z sejfu Aziza. Gdy już wydawało nam się, że widzieliśmy wszystkie gwiazdy Hollywood defilujące przed nami po czerwony dywanie, Aziz zrobił tajemniczą minę, zawiesił głos i teatralnym ruchem zaczął coś wygrzebywać z sejfu. Po chwili wyjął z niego czarną skarpetę, nie nową, ale na pewno upraną, a z niej wyturlał kilkuset gramowy kompletny, pokryty połyskującą czarną jak noc skorupą – okaz Tissinta! Marsjanin naprawdę wyglądał, jak skała nie z tego świata! Po chwili, gdy już oniemiali i zauroczeni wróciliśmy na ziemię, zaczęliśmy robić sobie z nim zdjęcia. Tylko na tyle mogliśmy sobie pozwolić.

  W zasadzie u wielu dealerów doświadczaliśmy uczucia, że tylko (czy też aż) zawartość portfela ogranicza nas w stworzeniu kolekcji marzeń. Niebywałe jest to, że rzeczy które nas fascynują – meteoryty – są w takiej ilości i jakości, są w obrocie i znajdą swojego właściciela. Może trochę na wyrost jest wieszczenie przez niektórych kolekcjonerów nadejście końca ery meteorytów pustynnych?

Kupowanie fejków, trzeba to zaakceptować

Do Maroka po meteoryty

Czasami okoliczności zakupów były mocno egzotyczne (więcej » galeria)

Chyba nikt, kto kupuje i kolekcjonuje meteoryty nie padł choć raz ofiarą swoich wygórowanych ambicji i własnej nieomylności. Jeśli twierdzi, że nie, to znaczy, że to jeszcze przed nim.

  Zaryzykuję twierdzenie, że Tomek bardzo, ja trochę mniej, jesteśmy obeznani z meteorytami. Na 99% procent jesteśmy w stanie stwierdzić, w wyniku pobieżnych oględzin, czy podejrzany kamień jest meteorytem. Jest to kwestia doświadczenia i opatrzenia. A co z tym 1%? Bywa, że w terenie, na pustyni, zabieramy kamień, który wydaje nam się być meteorytem, ale nim nie jest. Zdarzyło mi się, że znaleziony przeze mnie meteoryt, okazywał się później fejkiem. Cóż, nikt nie jest nieomylnym specjalistom. Bez badań laboratoryjnych wiele rzadkich typów meteorytów jest nie odróżnialnych od skał ziemskich.

  Na tym wyjeździe dwa razy padłem ofiarą swej niewiedzy. Gdy gościliśmy u pary dealerów w Tantan, przeglądałem stolik z węglakami. Zwrócił moją uwagę ładny okaz ze skorupą. Widziałem, że wzbudził on również zainteresowanie Tomka. Wahałem się, ale Tomek przyjrzał się jeszcze raz okazowi i powiedział bym brał – ładny okaz CK, zrobię mu klasyfikację i będę miał swojego CK NWA. Po takiej rekomendacji trudno było odłożyć go z powrotem na stolik. Kupiłem.

Do Maroka po meteoryty

W hotelu — wieczorne oglądanie i ocena zakupionych meteorytów. Kolorystyka wnętrza niestandardowa, ale Jarkko się dopasował (więcej » galeria)

  Drugi nietrafiony zakup zrobiłem w Erfoud. Po dealach u Saida Haddany wybraliśmy się na objazd po mniejszych lokalnych dealerach. Trafiliśmy wieczorem do ubogiego kramiku sprzedawcy... no właśnie nie bardzo wiadomo czego? Pomieszczenie ni to warsztat ni to sklep. Oświetlony gołą żarówką składzik wypełniony było jakimiś kamieniami o trudnej do określenia wartości kolekcjonerskiej. Nie były to meteoryty lub szczotki minerałów, agaty, kruszce czy coś co mogło stanowić obiekt zainteresowani kolekcjonerów. Wiele z nich to były po prostu polne kamienie. Owszem było kilka skamieniałości. Wszystko w strasznym nieładzie i pokryte grubą warstwą kurzu. Przywiózł nas Said więc należało się spodziewać, że meteoryty też będą. Po rytualnym przygotowaniu tradycyjnej herbaty gospodarz wyjął małe pudełko w którym znajdowało się kilkanaście fragmentów chondrytów i zwykłe kamienie. Czy to sposób przygotowywania herbaty przez sędziwego gospodarza czy perspektywa jej wypicia, tak nami zakręciły, że każdy z nas poczuł potrzebę kupienia od niego jakiegoś okaziku. Bo trzeba wiedzieć, że tradycyjną marokańską herbatę parzy się długo i skrupulatnie. Nim będzie akuratna należy ją wielokrotnie przelewać do szklanki, dosładzać, próbować, ponownie zlewać do czajniczka, przelać, dosłodzić, próbować... Dość powiedzieć, że nikt z nas nie odmówił wypicia szklaneczki herbaty tak wysmaczonej dogłębnie. Później żegnając się serdecznie, każdy z nas wyszedł z jakimś okazem. Ja z czymś co wg mnie było małym orientowanym marsjaninem bez skorupy. Już zaraz po wyjściu i minach kolegów wiedziałem, że wydałem kilka dolarów na ziemski kamień. Bywa. Nie kolekcjonuję pseudometeorytów, ale ten kamień zachowałem, jako memento.

  A co z pierwszym zakupionym niby CK? Po przecięciu okazu w Polsce okazało się, że jest to ziemianin wyglądający na 102% węglaka. Ale tylko wyglądający. Jak już pisałem, marokańscy dealerzy są zawodowcami i ludźmi godnymi zaufania, więc nie było problemu z wymianą fejka. Dostałem za niego później ładny okaz eukryta – prawdziwego eukryta NWA 10333.

Dlaczego nie pojechaliśmy na lunara

Do Maroka po meteoryty

Trudny wybór (Mohamed Aid, Ahmad Bouraga, Ouarzazate) (więcej » galeria)

Część meteorytów oferowanych przez dealerów byłą nam znana. Były to współczesne spadki: Bensour, Bassikounu, Tamdakht, Tissint, Amgala, Taza oraz wiele NWA które mają znane lokalizacje. Skąd pochodziła reszta, to była tajemnica Marokańczyków. Z reguły podawali, że przywieźli je z Sahary Zachodniej, Mali, Mauretanii lub Algierii. Opowiadali o niebezpieczeństwach towarzyszących ich wyjazdom w jeszcze bardzie egzotyczne i niedostępne dla nas rejony Afryki. Większość z nich nie zajmowała się osobiście poszukiwaniami, może czasami dla rozrywki, ale gros towaru odkupywali od innych dealerów i poszukiwaczy z pierwszej linii. Czasami prowokacyjnie pytali nas dlaczego nie pojechaliśmy na ten czy inny rejon spadku. Czemu nie szukaliśmy w obszarze Tazy lub Agoudal? Czy byliśmy na najnowszym węglaku lub czemu nie próbowaliśmy znaleźć swojego Tissinta lub jakiegoś znanego lunara? Wiedzieli, że szukaliśmy na Saharze i w lekko złośliwy sposób dawali nam do zrozumienia, że poszukiwania tam nie mają dużej szansy powodzenia. Już przed wyjazdem studiując mapy znalezisk na SZ wiedzieliśmy, że szanse na znaleziska są znikome, a na miejscu po odwiedzeniu punktu NWA 7831 definitywnie pogodziliśmy się z myślą, że samo szukanie musi nam wystarczyć. Miejsce, gdzie znaleziono NWA 7831 wyglądało, jak poligon na którym testowano nowe sita do przesiewania pustyni. Stopień i skala ingerencji w pustynię była porażająca. Wyglądało to tak, jakby przez kilka tygodni kilkadziesiąt osób przesiało przez sita kilka ton piachu. Cud, że cokolwiek znaleźliśmy, a były to okruch do 2 mm średnicy! Już to doświadczenie zweryfikowało nasze plany odwiedzania miejsc z lunarami i marsami. Od wielu lat Maroko jest dostarczycielem tego cennego materiału, więc co było do znalezienia zostało praktycznie znalezione.

W sklepie z Bensourem

Do Maroka po meteoryty

Duży okaz meteorytu Bensour, ponad 1160 g (Ismail Mohammed, Erfoud) (więcej » galeria)

Moje możliwości finansowe powodowały, że myszkowałem w tańszych sektorach. Towarzyszył mi jednak cały czas dylemat (chłopakom chyba też?) czy kupić więcej różnych mniejszych okazów czy może przywieść z wyjazdu jeden lub dwa okazy większe, bardziej spektakularne. Ponieważ nigdy nie kręciły mnie lunary i marsy – te większe – więc myślałem o jakimś świeżym spadku lub ładnym achondrycie. Bardzo podobał mi się np. duży okaz meteorytu Bensour u Ismaila w Erfoud. Ale był dla mnie za drogi. Wiele razy oglądałem spore węglaki ze skorupami i zastanawiałem się czy nie zaszaleć. Ceny achondrytów też były bardzo atrakcyjne, ale w końcu zawsze wygrywała chęć posiadania wszystkiego po trochu. C’est la vie.

Olbrzymy w garażu

Do Maroka po meteoryty

Skarby w garażu (Mohamed Aid, Ouarzazate) (więcej » galeria)

Wspominałem już o olbrzymich meteorytach w garażu. Oczywistym jest, że znajdowane meteoryty reprezentują nie tylko różne ich typy, ale są też różnej wielkości. Najczęściej są to kilkuset gramowe okazy, czasami kilkukilogramowe. Ale przecież spadają też okazy naprawdę duże. U Mohameda Aida w Ouarzazate było nam dane zobaczyć te naprawdę wielkie. Po wizycie w jego domu, zakupach i zwyczajowych słodkościach gospodarz i jego siostrzeniec Ahmad Bouraga zaprosili nas i innych towarzyszy na nocny wypad do swoistego magazynu. Wyszliśmy na ciemną noc i klucząc pomiędzy słabo oświetlonymi cichymi uliczkami dotarliśmy do jakiegoś domu, który, a jakże był oczywiście nieukończony – na parterze miał zwyczajowy magazyno-warsztat. Gdy gospodarz otworzył bramę i zapalił rachityczne światło ujrzeliśmy zawalony dobrem wszelakim garaż. Obok zaparkowanego srebrnego samochodu terenowego resztę pomieszczenia zajmowały puszki, worki pełne i puste, opony i zdezelowany sprzęt.

  Pierwsze wrażenie? Oj, będzie się działo. Aby podkręcić napięcie gospodarz powoli i systematycznie zaczął odsłaniać tkwiące pod workami skarby dla których tam przyszliśmy. Na pierwszy ogień wyłonił się ok. 40 kg kompletny okaz eukryta. Nikt z nas wcześniej nie widział tak dużego okazu achondrytu. Ten miał jeszcze widoczne regmaglipty i można było go sobie turlać i oglądać ze wszystkich stron. Po chwili spod sfilcowanego koca wyłonił się 150 kg okaz chondrytu zwyczajnego. Bardzo ładny niewiele zwietrzały okaz był nie tylko duży, ale wyglądał na orientowany. Oczywiście nie zaprzątaliśmy sobie głowy, jak my je przetransportujemy do kraju, bo ich ceny były daleko poza naszymi możliwościami. Ciężkie meteoryty kamienne są duże, więc gdy spod kolejnych kocy wygrzebaliśmy „tylko” 40 kg okaz meteorytu żelaznego Agoudal, nie wydawał się wielki. Z nim zrobiliśmy sobie zdjęcia, bo był bardziej poręczny oraz można było go wziąć do ręki i udawać przed obiektywem, że bez problemu go dźwigamy. Chyba też z racji większej poręczności tego okazu Jarkko zaczął gdybać za ile uda mu się go utargować. Później, gdy Tuomas zaczął robić zdjęcia olbrzymów w tej nieprawdopodobnej scenerii, na zakończenie wieczoru Mohamed Aid pojawił się z ponad 2 kg okazem meteorytu księżycowego. Taka wisienka na koniec!

 

Do Maroka po meteoryty

40 kg okaz eukryta (więcej » galeria)

Do Maroka po meteoryty

40 kg okaz meteorytu żelaznego Agoudal (więcej » galeria)

Do Maroka po meteoryty

Blisko 150 kg chondryt zwyczajny (więcej » galeria)

Szok

Do Maroka po meteoryty

Ponad 2 kilogramy Księżyca! (Mohamed Aid, Ouarzazate) (więcej » galeria)

Przyznam, że były sytuacje, które nas szokowały. Jako kolekcjonerzy, czyli ostatnie ogniwo szlaku meteorytowego, gdy już posiądziemy jakiś okaz meteorytu, często traktujemy go jak relikwie. I nie chodzi tylko o jego wartość i niepowtarzalność, ale przede wszystkim o obawę by nic mu się nie stało. Wkładamy je do wymoszczonych gąbką pudełek lub w specjalne ramki w których ładnie wyglądają i nie są narażone na udary i oddechy rozemocjonowanych miłośników. Boimy się by skorupa nie zmatowiała od dotykania, by nie wykruszały się chondry od przekładania, by rdza ich nie zeszpeciła. Na początku szlaku meteorytowego – u dealerów – wygląda to zgoła inaczej.

  Trzeba naprawdę zacisnąć zęby i z kamienną twarzą obserwować, jak są przechowywane i traktowane meteoryt w Maroku. W większości przypadków oferta bywała już ładnie porozkładana na stołach, ale z innych obserwacji wiemy, że meteorytom w Maroko nie jest komfortowo. Wszędobylski kurz i pył to nic w porównaniu z plastikowymi reklamówkami zapełnionymi okazami luzem. Wszelkiej maści plastikowe pojemniczki wypełnione achondrytami i węglakami, w których grzebie się jak w zębach rekinów lub kolorowych koralikach na giełdzie minerałów w Warszawie. Na widok przekładania i przesypywania okazów serce podchodzi do gardła. Popularne i w dużej ilości chondryty rzadko opuszczają 20 kilogramowe worki po ryżu lub kaszy, czekają pokornie np. pod schodami na swoją szansę. Okazy zbyt duże by trzymać je w domu, spoczywają w garażach na podłodze w towarzystwie puszek po farbach i olejach, przywalone oponami by na nie nie wjechać. Trochę dramatyzuję, ale żaden meteoryt w Maroku nie ma tak dobrze, jak np. mały NWA 869 w polskiej kolekcji. No, może Tissint u Aziza miał swoją skarpetę, a 2 kg lunar był skrupulatnie zawinięty w kilka płachetek gazet. Można powiedzieć arab-style, a może to my przesadzamy z estymą z jaką traktujemy, bądź co bądź, tylko fragmenty skał? Nie wiem co sobie myśleli o nas Marokańczycy, obserwując, jak zawijamy kupione okazy, każdy osobno w swój gałganek kilku serwetek. Chyba umiar opuścił obie strony?

Konkurencja

Nie można dokładnie oszacować ilu Marokańczyków trudni się handlem meteorytami. Tych największych, jeżdżących po świecie na targi, jest kilkunastu. Na miejscu w Maroku jest jeszcze zapewne kilkudziesięciu liczących się dealerów. Oraz pozostaje jeszcze niezliczona rzesza handlarzy minerałów i skamieniałości u których niejednokrotnie widzieliśmy również meteoryty. Śledząc od wielu lat internetowy rynek meteorytów śmiało mogę zaryzykować stwierdzenie, że roczny obrót na tym rynku liczony jest w milionach dolarów. Spora jego część przypada na Maroko. Pomimo, że w grę wchodzą duże pieniądze, nie widać na miejscu by pomiędzy dealerami panowała jakaś zażarta rywalizacja. Praktycznie większość z nich zna się osobiście i nie słyszeliśmy by któryś z nich wypowiadał się niepochlebnie o kolegach. Wielokrotnie, gdy gościliśmy u któregoś z bardziej znanych, zapraszali oni pomniejszych dealerów czy nawet pasterzy ze swoimi skromnymi zawiniątkami, by przy okazji mogli oni nam zaprezentować swoje meteoryty. Gdy na stołach leżały kosmiczne skarby, pozostali bez zażenowania prezentowali swoje skromne okazy i targowali się jak prawdziwi dealerzy. Taka solidarność widoczna jest też podczas zakupów przez Internet. Zdarza się, że jak dostajemy ofertę od jakiegoś mniej znanego sprzedawcy, bardzo często można skorzystać z pośrednictwa tych znanych. Jeśli obawiamy się o wysłane pieniądze lub czy to co dostaniemy będzie tym za co zapłaciliśmy, można skorzystać z pośrednika i jego rękojmi, że transakcja będzie uczciwa. To też jest miłe doświadczenie.

Epilog

Do Maroka po meteoryty

Tuomas w akcji. Swoje zdjęcia zaprezentował Tuamas później na specjalnej wystawie w Helsinkach (więcej » galeria)

Dwa tygodnie spędzone w Maroku wspominam z wielką przyjemnością. Znowu mogliśmy jeździć po pustyni w poszukiwaniu meteorytów. I nie jest ważne, że ich praktycznie nie znaleźliśmy. Samo szukanie jest wielce emocjonujące i relaksujące. Zapomina się o problemach dnia codziennego. Taki samodzielny wyjazd jest też niebywałą okazją zobaczyć inny świat bliżej, niż z okna hotelu czy turystycznego autobusu. Doświadczyć rzeczywistych zapachów, smaków i dźwięków oraz otrzeć się o problemy ludzi tam żyjących. Przywieźliśmy sporo okazów meteorytów, które mają w sobie coś więcej niż te kupione via Internet. Z każdym z nich wiąże się jakieś wspomnienie. Bo to co nas kręci w meteorytach to nie tylko ich kosmiczne pochodzenia, ale również ich ziemska historia.

Post scriptum

Od pokoleń rzesze naukowców głowią się nad pochodzeniem meteorytów. Są teorie, że pochodzą one z pasa planetoid, z Marsa lub Księżyca. Identyfikuje się ciała macierzyste, które utożsamia się z różnymi typami meteorytów.

  Odpowiedź na te pytania leży niedaleko... po tej podróży już wiem –

  skąd się biorą meteoryty?!?

 

  ...meteoryt pochodzą z Maroka!

 Jan Woreczko

« Część 1 relacji

 

» Więcej – galeria zdjęć z wyjazdu

METEORYT 2/2016 - Do Maroka po meteoryty (cz. 1)
METEORYT 3/2016 - Do Maroka po meteoryty (cz. 2)

Artykuł opublikowano
w kwartalniku
METEORYT nr 2 i 3/2016

Zobacz również

Pierwsza część relacji

Galeria zdjęć z wyjazdu

 

Strona internetowa Tomka: Treasures from the Sky – Tomasz Jakubowski Collecting Meteorites

Strona internetowa Jarkko: LittlePlanets.fi – Jarkko Kettunen Meteorites Collection

Strona internetowa Tuomasa: Tuomas Uusheimo Photography

Źródła (sources):

Fotografie: Jarkko, Tuomas, Woreczko

stat4u
Page update: 2018-08-19 19:56